17. Rozmyślania

Tak sobie myślę, że choroba daje bardzo wiele. Przede wszystkim służy do tego, żeby nauczyć się siebie kochać. Można wyciągnąć z niej jakieś wnioski, ale tylko pod warunkiem, że się jest spostrzegawczym i bierze się odpowiedzialność za siebie. Ja przez wiele lat nie byłam.

Kiedy byłam dzieckiem kochałam mamę i tatę, bezgranicznie, całym sercem, duszą i ciałem, ze wszystkimi niewygodami jakich doznają z miłością rodzicielską dzieci. Byłam oddana. Kochałam mężczyzn, a kiedy ich kochałam, zapominałam o sobie, zlewałam się z nimi w jedno, dawałam całą siebie zafascynowana, upojona i zatopiona bez reszty. Trochę jak Zelig Woody Allena. Stawałam się partnerką idealną aż mi to uszami wychodziło. Potem doszła wielka fascynacja i miłość do dzieci. Nie, żeby minęła, ale jakby przestała mnie zalewać bezustannie do zaślepienia. Dzieci w wieku dorastania i dorosłe to słaby materiał na dyndanie u pępowiny. Ciach mach i kochamy się na odległość dając sobie wiele przestrzeni. Potem kolejne zanurzenie – wymarzone studia – piękna nagroda za mozoły życia.Ogromny wkład pracy i energii.

Miłości do siebie nauczyły mnie choroby, różne niedostatki i życiowe upadki, nie rodzice. Ciekawa jestem, czy inni też tak mają. Miłość do siebie nieodłącznie związana jest z pewnym egocentryzmem, ale to dojrzałość.

Mam poczucie, że od ponad roku zlałam się w jedno z ideą zdrowienia. Wizualizacja, medytacja,  wola, umysł, intelekt były istotnym narzędziem. Rodzina – cudownym wsparciem. Potężnym motorem – potrzeba działania i istotny imperatyw kategoryczny płynący nie wiadomo skąd, trudny do kreślenia, uczucie? Szło ze środka, nie z głowy. Może to jest po prostu miłość do życia? Pragnienie ratowania siebie przede wszystkim? Docenienie życia i zdrowia? Przewartościowanie?

Tak to jest z leczeniem chorób.

Na koniec wspaniała historia śmiertelnie chorego człowieka, który usłyszawszy diagnozę postanowił umrzeć tam, gdzie się urodził – na jednej z greckich wysp. Wrócił w rodzinne strony pomiędzy winnice, starych znajomych, pod greckie słońce i po pół roku zamiast umrzeć, poczuł się lepiej. A z artykułu wynika, że żyje sobie w najlepsze ponurą wizje lekarzy włożywszy pomiędzy bajki. Rak płuc się cofnął. Wyspa Ikaria podobno jest podobnie jak Okinawa pełna zdrowych i szczęśliwych staruszków.

Art: http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikforum/1538921,1,dlugie-zycie-wyspa-starcow.read

Miałam jeszcze zgrabne foto staruszka, ale strona z nim znikła, więc nie pokażę, ale wyobraźcie sobie lekko przygarbionego, opalonego siwiutkiego szczupłego uśmiechniętego szeroko pana ze zmrużonymi oczami, jakąś motyczką czy łopatką, wśród winnic pod błękitnym niebem.

Jadę do Grecji 😉

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Dodaj komentarz